Kampania Dojrzewalni - Wdzięczność

Przeczytaj artykuł Anny Dodziuk o Wdzięczności.

Na listach uczuć jej nie ma, w literaturze psychologicznej właściwie też nie. W praktyce terapeutycznej również pojawia się bardzo rzadko. Za to kiedy się wrzuci hasło „wdzięczność” do przeglądarki, ukazują się liczne kolekcje cytatów. A to oznacza, że dla wielu ludzi sprawa jest na tyle ważna, iż chcą swoje znaleziska z literatury pięknej, dzieł filozoficznych i rozważań religijnych przechować dla siebie i udostępnić innym.

Kiedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na znaczenie wdzięczności? Przed laty w jednej z prowadzonych przeze mnie grup był mężczyzna, nazwijmy go Adam dla podkreślenia, że rzecz ma walor ogólniejszy (jak wiadomo, Adam po hebrajsku znaczy „człowiek”). Przeważały w tej grupie osoby o bardzo traumatycznym dzieciństwie, mocno poranione przez rodziców, zwłaszcza przez ojców. Wylewały więc ból i złość na przemian z lękiem, tymczasem Adam siedział milczący i coraz bardziej zdystansowany. Kiedy go zagadnęłam, powiedział, że do ojca żalu ani złości nie ma, zapytałam więc, czy nie chce powiedzieć o nim czegoś dobrego. Nieoczekiwanie dorosły facet rozpłakał się jak dziecko i łkał przez dobre pół godziny, bo nie mógł się zatrzymać. A w krótkich przerwach pomiędzy atakami płaczu usprawiedliwiał się: ojca uwielbiał, ponieważ był dla niego dobry i mnóstwa rzeczy go nauczył, ale nigdy nie miał okazji wyrazić tego, jak bardzo jest mu wdzięczny. „Wszyscy są tacy skrzywdzeni i mają w sobie tyle złości, a ja nie, więc czułem się trochę nienormalny i też chciałem u siebie coś podobnego znaleźć. Pierwszy raz ktoś mi zaproponował, żebym powiedział, co naprawdę czuję”. Teraz mógł pójść krok dalej i na materacu – jak to zwykle robimy w pracach terapeutycznych z nieobecnymi rodzicami – znaleźć się naprzeciwko kogoś, kto reprezentował jego ojca, żeby wyrazić całą swoją wdzięczność, wszystkie „dziękuję”, jakich nie wypowiedział za jego życia. Po skończonej pracy widać było, jak się wyprostował i pojaśniał.

Potem zdarzało mi się nieraz osobom, z którymi pracowałam, proponować wyrażanie wdzięczności w mniej lub bardziej symbolicznej postaci: w psychodramie jak Adam, zwracając się do zdjęcia lub wyobrażonego na pustym miejscu adresata tej wdzięczności, w liście, przy grobie. Większość robiła to pierwszy raz w życiu, prawie wszyscy odczuwali później ulgę. W świetle takich doświadczeń nie mam wątpliwości, że wdzięczność jest uczuciem z jednej strony bardzo ważnym, z drugiej – zaniedbywanym zarówno w życiu, jak w myśleniu psychologicznym.

Natomiast nie posiadam spójnej wizji znaczenia wdzięczności w całokształcie życia psychicznego, w interakcjach pomiędzy ludźmi, w terapii. Niewiele wiem o długofalowych skutkach jej tłumienia lub – przeciwnie – okazywania. Mogę jedynie podzielić się obserwacjami i refleksjami, pochodzącymi z doświadczenia życiowego i praktyki terapeutycznej. Zresztą nic dziwnego, że nie mam się na czym oprzeć, skoro systematyczne badania nad wdzięcznością w psychologii rozpoczęły się dopiero około roku 2000. Ich podsumowanie znaleźć można we wstępie do artykułu Alexa Wooda, Stephena Josepha i Johna Maltby’ego „Gratitude predicts psychological well-being above the Big Five facets”, który ukazał się w piśmie Personality and Individual Differences (45/2009) i jest dostępny również w sieci.

***

Do niedawna psychologia nie zauważała wdzięczności, tradycyjnie skupiając się raczej na zrozumieniu urazów i zaburzeń, cierpienia i dyskomfortu, a nie na pozytywnych emocjach (tych nie traktując zbyt poważnie). Za to filozofowie i moraliści, zwłaszcza myśliciele religijni, od wieków bardzo cenili wdzięczność. Łatwo o takie przykłady w starożytności, z nowszych można wskazać koncepcję św. Augustyna, który określa wdzięczność „jako cnotę zawierającą w sobie wierną pamięć cudzej przyjaźni i usługi oraz wypływającą z niej chęć odwzajemnienia. Wdzięczność jest zatem reakcją na doznaną od kogoś dobroczynność. W jej skład wchodzą takie elementy jak: uznanie doznanego dobrodziejstwa, podziękowanie za nie i chęć odwdzięczenia się” – jak napisała Katarzyna Stępień w tekście „Katalog cnót: wdzięczność”.

W myśl tej i podobnych definicji wdzięczność jest bliższa postawie niż uczuciu: jest nastawieniem względnie trwałym, da się w niej także wyodrębnić trzy klasyczne aspekty postawy: poznawczy (rozpoznanie i zapamiętanie dobrodziejstwa), emocjonalny (pozytywne uczucia do dobroczyńcy) oraz behawioralny (podziękowanie bądź inne wyrażenie wdzięczności).

***

Wiedza potoczna i poradniki dobrego życia zgodnie głoszą pochwałę wdzięczności. I mnie wydaje się ona uczuciem dobroczynnym, jednak z pewnym fundamentalnym zastrzeżeniem. Otóż jesteśmy uczeni pozorowania wdzięczności: mamy ją wyrażać niezależnie od tego, jakie są w rzeczywistości nasze uczucia. Stereotyp społeczny nakazuje niemal przymusową wdzięczność dla matki i ojca, świadczoną automatycznie, z racji ich pozycji, a nie tego, jaki wywarli wpływ na nasze życie. Pracuję m.in. z dorosłymi dziećmi alkoholików, które tracą wiele energii na wyszukiwanie powodów wdzięczności dla ojca-tyrana i matki, kiedyś bez reszty zajętej tym ojcem, a nie nimi. Symptomatyczna jest wypowiedź pewnego syna alkoholiczki: „Jestem wdzięczny matce za to, że mnie urodziła”.

Tak więc z jednej strony doskwiera nam nakaz przymusowej i stereotypowej wdzięczności, z drugiej – nieumiejętność wyrażania, gdy rzeczywiście ją przeżywamy. Brakuje nam wzorców rodzinnych: jak często w naszych domach ktoś na przykład mówił „dziękuję” za ugotowany obiad, zapracowane pieniądze, za jakąkolwiek pomoc lub wsparcie? Wysiłek rodziców czy starania dzieci rzadko bywają doceniane i spotykają się na ogół z nawykowym brakiem reakcji. Bo też o czym tu mówić, skoro „nie ma włosa w zupie”?

Nie wiemy, jak okazywać wdzięczność, również z powodu niedorozwoju dobrych obyczajów: nie ma wzorców społecznych, więc trudno się tego nauczyć. Ciekawe, że w zwyczajach rozpowszechnionych w naszym społeczeństwie jest mnóstwo miejsca na opowiadanie o niewdzięczności, utyskiwanie, narzekanie i rozwodzenie się nad nią. Tak więc i poza rodziną większości z nas z trudem udaje się zdobyć nawet na proste „dziękuję”, a bywa to powodem tak wielkiego zażenowania, że przełamywanie oporów już nie pozostawia sił na spojrzenie w oczy, uśmiech czy uścisk. Wyrażamy więc wdzięczność na ogół wtedy, kiedy już naprawdę musimy, robimy to sztywno i najchętniej zasłaniamy się bukietem albo bombonierką. Daleko poza nami pozostał ten entuzjazm, z jakim dzieci wręczają laurki mamie czy lubianej pani w przedszkolu.

A szerzej: na ogół nie umiemy wyrażać werbalnie miłości, uznania, podziwu, zachwytu. Wychowani w kulturze krytyki i przygany nie potrafimy przekazać aprobaty czy pochwały. Po prostu większości z nas nic takiego nie przechodzi przez gardło. Jako uzasadnienie pojawiają się wtedy nonsensowne racjonalizacje rodem z pruskiej pedagogiki: że wdzięczność przyczynia się do hodowania pychy, że pochwałami można kogoś bezpowrotnie zepsuć, że za dużo uznania może człowiekowi przewrócić w głowie.

***

Należy tu wprowadzić istotne rozróżnienie: całkiem inaczej przeżywamy wdzięczność i zawdzięczanie. Ta pierwsza jest spontaniczną reakcją na bezinteresowne działanie, to drugie zakłada wymóg odpłacenia czy też oddania długu. Rodzice często powtarzają „Zobacz, ile mi zawdzięczasz” i traktują to jako uzasadnienie swoich wymagań, nierzadko dających się sprowadzić do oczekiwania: „Masz być tym, kim ja chcę. Masz żyć tak, jak ja chcę”. Dlatego zawdzięczanie kojarzy się z możliwością uzależnienia, wręcz zniewolenia, z wyrzeczeniem się siebie. I nic dziwnego, że w sytuacji niejasnego zawdzięczania bez określonych warunków rodzą się obawy: kiedy i w jakiej walucie będzie wystawiony rachunek, czym trzeba będzie odpłacić? Dlatego ludzie są gotowi wiele zrobić, żeby uniknąć jakże ryzykownej sytuacji zawdzięczania.

Dodam, że zawdzięczanie też jest przesiąknięte stereotypami, choćby co do kierunku wpływu: dzieci zawdzięczają rodzicom, podwładni szefom, biedni bogatym, słabsi silniejszym. A odwrotnie? Taką możliwość dostrzegamy niezwykle rzadko i potrzeba do tego głębokiego osobistego kontaktu, jaki mają na przykład wolontariusze opiekujący się osobami ciężko chorymi, niepełnosprawnymi, umierającymi. Mówią oni nieraz o tym, jak znaczące i radykalne zmiany zaszły w ich podejściu do życia, systemie wartości, również w akceptowaniu siebie pod wpływem kontaktowania się z nieszczęściem i cierpieniem – jak wiele swoim podopiecznym zawdzięczają i jak są im za te odkrycia wdzięczni.

***

Wdzięczność jest często kojarzona ze słabością i niewydolnością życiową, z jakiegoś rodzaju poniżeniem, a nawet upokorzeniem. Wydaje mi się, że im więcej pychy, tym mniej wdzięczności: nie sposób jej odczuwać bez przyznania, że w jakiejś sprawie kto inny więcej ma czy więcej może albo potrafi. A zatem wdzięczność wymaga pewnej pokory. Jeżeli jej brakuje, górę bierze tendencja do racjonalizacji: minimalizowanie znaczenia przysługi albo pomocy („każdy by tak zrobił na jego miejscu”), podważanie czystości intencji tego, kto ją wyświadczył („pewnie coś knuje”), traktowanie, jakby była obciążeniem („będę musiał zrobić coś w zamian”) czy wręcz krzywdą.

Chcę tu przytoczyć przykład, dość bolesny, z mojego własnego życia. Pomogłam kiedyś załatwić pracę w zaprzyjaźnionej firmie młodemu człowiekowi; który sam mnie o to prosił, ale przy najbliższym spotkaniu powiedział z wyrzutem: „Zawsze mi ktoś pomaga i przez to nie mogę sam do niczego dojść”. Tu na przeszkodzie wdzięczności staje norma społeczna, zgodnie z którą każdy powinien być samowystarczalny i dawać sobie radę na własną rękę.

***

Wdzięczność rzeczywiście odczuwana, wyrażana spontanicznie i w swoim wyrazie spójna z tym, co przeżywamy, daje poczucie głębokiej satysfakcji i zadowolenia. I to zarówno osobie przyjmującej dobro, jak i świadczącej je (niestety, słowo dobroczyńca już prawie wyszło z użytku), dla której jest źródłem radości i dumy oraz wzrostu poczucia własnej wartości. Przyjrzyjmy się małym dzieciom: po obdarowaniu czy uzyskaniu pomocy rzucają się na szyję, całują, skaczą, podśpiewują, wydają okrzyki i na inne sposoby spontanicznie wyrażają radosną wdzięczność. Chcę też przywołać opowieści trzeźwiejących alkoholików o wdzięczności za pomoc i wsparcie dla swoich rodzin, terapeutów, kolegów z podobnymi problemami. Przypomina mi się dynamiczna wypowiedź Marka: „Chłopaki z Klubu Abstynenta zrobili dla mnie tyle dobrego! Gdybym im o tym nie mówił, chyba by mnie rozsadziło!”.

***

Wdzięczność – prócz tego, że jest źródłem pozytywnych przeżyć – również leczy. Dlatego warto powiedzieć kilka słów o tym, w jakich obszarach te uzdrawiające skutki się lokują. Część z nich obejmuje rozliczanie się z przeszłością, część dotyczy aktualnej sytuacji.

Równoważenie relacji z rodzicami stanowi ważny element tych rozliczeń. Przykładem może być sytuacja Lutka, który bardzo się zdziwił, gdy po długim i głośnym wyrzucaniu z siebie pretensji i żalów do ojca-alkohokolika usłyszał ode mnie pytanie: „A co dobrego cię od niego spotkało? Za co mu jesteś wdzięczny?”. I popłynęła cicha opowieść o wycieczkach rowerowych i wyprawach na ryby, o wspólnym budowaniu szałasu, o rozmowach i lekcjach majsterkowania. Bo ojciec, kiedy nie pił, był dobry dla syna. Bez wyrażenia wdzięczności Lutek nie mógł się z nim, nieżyjącym od paru lat, pożegnać. Wielu osobom o ambiwalentnym stosunku do rodziców potrzebny jest również taki element rozrachunku z przeszłością, a nie tylko – jak to się często zdarza – koncentrowanie się na tej części doświadczeń rodzinnych, która była pełna cierpienia.

Domykanie niezamkniętej relacji z bliską osobą, utraconą w wyniku rozstania lub śmierci. Kiedyś pewien mężczyzna opowiadał mi, jak trudno mu uwolnić się od wpływu swego poprzedniego związku: często jakby mu czegoś brakowało w relacji z żoną, porównywał ją do tamtej dziewczyny i chociaż układało się im dobrze, wciąż miał poczucie, że to nie to. Zaproponowałam, żeby napisał list do swojej dawnej narzeczonej – nie po to, żeby go wysłać, tylko żeby wylać na papier swoje uczucia do niej i przyjrzeć się im z zewnątrz. Byłam zaskoczona wynikiem: większość jego dość długiego listu dotyczyła wdzięczności za to, ile od niej dostał. Jak stwierdził później: „Pomogło mi to uwolnić się – przestałem być tylko jedną nogą w małżeństwie, znalazłem się w nim obydwiema nogami”.

Kiedy jako terapeutka pracuję z kimś nad nieodżałowanymi stratami, proponuję „spotkanie” z utraconą osobą (reprezentuje ją wybrany członek grupy lub puste miejsce) i powiedzenie jej tego wszystkiego, co nie zostało powiedziane, kiedy jeszcze tu była. Są to więc zdania zaczynające się od: „Mam do ciebie żal”, „Przepraszam cię, że…”, „Dziękuje ci…”. Bardzo się staram, żeby tego ostatniego nie pominąć.

Zamykanie relacji z innymi ważnymi osobami. Przykładem może tu być historia Jerzego, ponad 50-letniego, dobrze zarabiającego urzędnika bankowego, zrównoważonego i chłodnego. Znalazł się na treningu psychologicznym z powodów zawodowych – jego pracodawca życzył sobie, żeby cała kadra kierownicza przeszła przez trening interpersonalny – i nieoczekiwanie, kiedy ktoś zaczął opowiadać o domu swojego dzieciństwa, rozpłakał się. Myślałam, że to z powodu poczucia osierocenia: wcześniej napomknął, że był w domu dziecka. Okazało się jednak, że we wspomnieniach pojawiła się wychowawczyni, która była dla niego dobra, matkowała mu, skierowała do liceum i na studia. Nigdy dotąd nie miał okazji, żeby wyrazić swoją wdzięczność dla niej.

Uzdrawianie aktualnych relacji. Dość typowym przykładem wydaje mi się sprawa państwa N, którzy po kilkunastu latach małżeństwa przestraszyli się, kiedy w kłótni padło słowo „rozwód”, i udali się do terapeuty. Okazało się, że obydwoje czują się w tym związku – tak to nazwała żona – „jak niepodlewana roślina”. Zwyczajnie usychali z braku dowartościowania. Wobec tego każde z nich miało powiedzieć drugiej stronie, za co żywi do niej wdzięczność, wymieniając powody zarówno aktualne, jak i pozbierane z całego wspólnego życia. Obydwoje poczuli się z tym, co usłyszeli, bardzo dobrze, mówili o przypływie ciepłych uczuć do współmałżonka. Dostali zalecenie, żeby w domu powtarzać taką wymianę informacji o wzajemnej wdzięczności.

Podnoszenie samooceny. Chodzi o to, żeby podziękować samemu sobie, co nieraz staje się okazją do podsumowania pozytywnych zmian w swoim życiu, do zauważenia swojej w nich roli i docenienia własnego wysiłku. Naturalnie, bardziej nośne jest sformułowanie „Jestem wdzięczny/wdzięczna sobie za…” niż „Zawdzięczam sobie…” – to pierwsze zawiera znacznie większy ładunek docenienia.

Przezwyciężanie lęku przed śmiercią. Pomaga w tym rozwijanie w sobie postawy wdzięczności i stałe jej praktykowanie, które zaczyna się od pełnej skupienia i obszernej odpowiedzi na pytanie: „Za co jestem wdzięczna losowi (Bogu, opatrzności, naturze, światu, życiu, sobie)?”. Zaskakujące, jak wiele odsłania się powodów do wdzięczności i jak są różnorodne. Powoduje to, że bardziej skupiamy swoje myśli i uczucia na życiu i bardziej chce się nam żyć.

***

W myśleniu o tym, jak wprowadzić więcej wdzięczności do swojego życia, może przydać się kilka wskazówek. Warto więc:

  • „zalegalizować” to uczucie, uprawomocnić je – pozbierać z lektur, filmów czy opowieści innych ludzi przekonujące argumenty na rzecz wdzięczności i przykłady jej korzystnych skutków;
  • nauczyć się rozpoznawania wdzięczności – pomocne jest tu różnego rodzaju porządkujące zapisywanie, na przykład lista osób, wobec których odczuwaliśmy wdzięczność i za co, aktualna „mapa wdzięczności”, rozmawianie na ten temat;
  • przyjrzeć się, jak reaguje psychika i ciało, kiedy człowiek przeżywa i wyraża wdzięczność – dobrze jest przyglądać się zarówno sobie, jak innym: co się dzieje ze mną i jaka jest reakcja, kiedy na przykład napiszę list, e-mail czy sms z podziękowaniem albo kiedy coś takiego powiem;
  • pozbierać różnorodne sposoby wyrażania wdzięczności: słowami, gestami, postawą ciała, za pomocą podziękowań pisemnych, prezentów – i wypróbować je, żeby zobaczyć, że przynajmniej część tych sposobów jest w praktyce łatwiejsza, niż się wydawało, oraz żeby znaleźć wśród nich najbardziej odpowiednie dla siebie;
  • zacząć stopniowo wprowadzać do swojego życia wyrażanie wdzięczności innym ludziom, zwłaszcza najbliższym, mimo że bywa to trudne: budzi zażenowanie zarówno u okazującego wdzięczność, jak u przyjmującego ją i nieraz wywołuje nieoczekiwane reakcje (na przykład nieufność albo obracanie sytuacji w żart). Bywa, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, żeby doczekać pozytywnych rezultatów. Powiem tylko, że ci, którzy byli wytrwali, bardzo sobie chwalą takie regularne „zastrzyki” wdzięczności w swoich związkach;
  • poćwiczyć praktykowanie wdzięczności, czyli – jak już wyjaśniałam – systematyczne odpowiadanie sobie na pytanie: „Za co jestem wdzięczny losowi (Bogu, opatrzności, naturze, światu, życiu, sobie)?”. Wprowadzenia takiej praktyki na stałe, na przykład jako codziennego rytuału przed snem, mocno wpływa na wzrost zadowolenia z życia.

Wszystkie poprzednie kroki przyczyniają się do zmiany ogólnej postawy wobec życia: dostrzegania w nim coraz częściej powodów do wdzięczności i świadomego ich wyszukiwania, a w rezultacie kształtowania pozytywnego podejścia do siebie i świata. Poprzez takie działania dążymy do tego, żeby wdzięczność została wbudowana czy wrosła w nasz sposób odbierania rzeczywistości. Można tą drogą dokonać fundamentalnej zmiany swego życia na lepsze. Potwierdza to coraz więcej badań.

***

Różne badania – na przykład zaprezentowane w pracy „The Psychology of Gratitude” pod redakcją Roberta A Emmonsa i Michaela W. McCullougha (New York 2004) – wskazują na to, że osoby bardziej wdzięczne charakteryzują się wyższym poziomem zadowolenia z życia. I dalej: ludzie wdzięczni są szczęśliwsi, mniej depresyjni, mniej zestresowani, deklarują większą satysfakcję z życia i związków z innymi. Cechuje ich też wyższy poziom kontroli nad otoczeniem i szybszy rozwój osobisty, mają bardziej ugruntowane poczucie celu w życiu i bardziej siebie akceptują. W obliczu trudności uruchamiają więcej pozytywnych strategii, częściej korzystają ze wsparcia innych, rzadziej też uciekają się do strategii negatywnych: unikania problemów, zaprzeczania im, obwiniania się i radzenia sobie za pomocą nadużywania substancji psychoaktywnych. A na dodatek osoby wdzięczne lepiej sypiają!

Pewna rzecz jednak nie daje mi spokoju: w badaniach można stwierdzić współwystępowanie, trudno natomiast ustalić kierunek zależności. Może to nie jest tak, że ludzie wdzięczni są szczęśliwsi, szybciej się rozwijają, lepiej sobie radzą? Może jest dokładnie na odwrót: ci, którzy są szczęśliwsi i lepiej sobie radzą, żywią więcej wdzięczności? Albo może te dwie grupy zmiennych mają wspólną trzecią przyczynę? Mogłaby być nawet bardzo banalna: po prostu ci, którzy uważają, że mają powody do wdzięczności, to osoby generalnie nastawione pozytywnie do życia, więc też w rozmaitych testach i skalach uzyskujące pozytywne wyniki.
A może wpływ jest obustronny: wdzięczność przyczynia się do dobrego życia, dobre życie zaś wywołuje wdzięczność?

Za co jestem Ci wdzięczna

Wiele lat temu jako gwiazdkowy prezent dla kilkorga swoich bliskich zrobiłam kolorowe książeczki. Każda z nich miała trzy rozdzialiki: Za co Cię kocham? Co mnie w Tobie zachwyca? Za co jestem Ci wdzięczna? Dwie próbki o wdzięczności chcę tu przytoczyć, bo pokazują, jak liczne i różnorodne mogą być jej powody. Pierwsza pochodzi z książeczki dla mojej sześcioletniej wówczas córki (dostałam na to jej zgodę), druga – dla mojego najlepszego przyjaciela Andrzeja, który niedawno umarł.

Dla córki: Za co jestem Ci wdzięczna?

  • za to, że jesteś taka samodzielna i tak dobrze wiesz, czego byś chciała i co Ci jest potrzebne;
  • za to, że rano – kiedy nie idziesz do przedszkola – przylatujesz do mnie do łóżka, tupocąc, i jednym skokiem ładujesz się do niego;
  • i w ogóle za niedzielne poranki;
  • za poczucie, że naprawdę jestem Twoją mamą i tak potrafisz to okazywać, że cały świat to widzi gołym okiem;
  • za zdecydowaną postawę w sprawie tego, co będziesz jeść, a czego nie będziesz;
  • za to, że nie chorowałaś i nie chorujesz;
  • za to, że kiedy mnie rysujesz, jestem na tych Twoich rysunkach taka ładna, a jeszcze mi mówisz, że narysowałaś mnie najładniejszą;
  • a w dodatku, że tak jest, chociaż jednocześnie wiesz, że jestem „grubiutka”;
  • za to, że prawie nigdy nie masz mi nic za złe, a jak już masz, to robisz awanturę i potem znowu wszystko jest dobrze;
  • za to, że lubisz moich przyjaciół i traktujesz ich jak członków najbliższej rodziny;
  • a jeszcze za to, że masz z nimi swoje własne, osobne układy i sprawy;
  • za to, że można mieć do Ciebie zaufanie, chociaż masz dopiero sześć lat;
  • za to, że lubisz zbierać grzyby i możemy razem jeździć do lasu;
  • za to, że byłaś taka cudownie dzielna i zadowolona ze wszystkiego, co się dzieje, podczas naszych wakacji we Lwowie i podczas wielu jeszcze innych wypraw;
  • za to, że zawsze wiesz, z jakiej wysokości możesz zeskoczyć sama, a z jakiej potrzebujesz mojej pomocy;
  • za Twoje rysunki do moich artykułów;
  • za to, że umiesz i lubisz bawić się sama;
  • za to, że domagasz się, żebym się czasem bawiła z Tobą;
  • za to, że godzisz się na to, że tak dużo pracuję;
  • za to, że tak często, a właściwie ciągle jestem z Ciebie dumna;
  • za to, że przewędrowałyśmy razem piechotą pół Manhattanu i wytrzymywałaś to z takim wdziękiem;
  • za to, że jesteś dla mnie bardzo wyrozumiała;
  • za to, że podoba Ci się to, że piszę książki, i że masz pomysł, żeby sama je kiedyś pisać;
  • za to, że z taką poważną i dumną miną mówisz: „Moja mama pracuje z alkoholikami”;
  • za to, że nie drapałaś się, kiedy miałaś ospę;
  • osobno za każde piękne wspólne wakacje;
  • za całe sześć i pół roku, które dotychczas spędziłyśmy razem;
  • za to, że tracisz dobry humor tylko wtedy, kiedy masz naprawdę ważny powód;
  • i oczywiście za to, że budzisz we mnie tyle miłości.

Dla Andrzeja: Za co jestem Ci wdzięczna?

  • za to, że parę razy potrafiłeś naprawdę się o mnie zatroszczyć;
  • za nocne wycieczki samochodem na konferencji w Krynicy;
  • za cierpliwe tłumaczenie mi najróżniejszych, przekraczających moją zdolność przyswajania, bardzo potrzebnych rzeczy prawno-organizacyjno-finansowych;
  • za poczucie bezpieczeństwa dotyczące tego, co wyżej: wiem, że zawsze mi w takich sprawach pomożesz, wyprostujesz obsunięcia i zatuszujesz plamy;
  • za to, że jesteś dobry i to się czuje, nawet jak usiłujesz robić inne miny;
  • za to, że parę razy zrobiłeś dla mnie wyjątek;
  • za to, że z Twojego powodu musiałam zakwestionować tyle rzeczy, na nowo je zrozumieć i pewniej uwierzyć w to, w co wierzę;
  • za to, że prawie zawsze mnie odprowadzasz;
  • za niezmiennie zabawne wyprawy do MacroCashu;
  • za to, że dzięki Tobie zaczynam rozumieć taki rodzaj pokaleczenia wewnętrznego, jakiego nie mam w swoim doświadczeniu;
  • za cysternę wspólnie wypitej kawy;
  • za Twoją stuprocentową lojalność we wszystkich sprawach zawodowo-urzędowo-służbowych;
  • za poczucie, że mam w Tobie przyjaciela;
  • za to, że w warstwie zawodowej akceptujesz mnie bez zastrzeżeń (nawet jak się kłócisz albo sobie pokpiwasz, to z szacunkiem);
  • za to, że zmusiłeś mnie do skonfrontowania się z moimi najważniejszymi problemami i będzie ze mnie dzięki temu lepsza terapeutka i szczęśliwszy człowiek;
  • za to, że musiałam nauczyć się wierzyć swoim intuicjom w obszarze, gdzie ledwie odważałam się w ogóle je mieć;
  • i oczywiście za to, że budzisz we mnie tyle miłości.

Autorka:
Anna Dodziuk – psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu psychologicznego PTP, specjalistka psychoterapii uzależnień. Zajmuje się m.in. poczuciem własnej wartości, trudnościami w związkach, problemami seksualnymi, żalem po stracie, różnymi uzależnieniami. Jest autorka wielu książek i artykułów.
www.prometea.pl